DH | MUZYKA | TEKSTY | FOTO/GRAFIKA | FACEBOOK | YOUTUBE | KONTAKT | ENGLISH



ON BĘDZIE MIASTO

cmentarze rosną maleje liczba obrońców
ale obrona trwa i będzie trwała do końca

i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden
on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania
on będzie Miasto



czwartek, 9 lipca 2009: 432
piątek, 10 lipca 2009: North country fair
poniedziałek, 13 lipca 2009: Świerad
wtorek, 14 lipca 2009: Klasztor
środa, 15 lipca 2009: Lioj lylia...
czwartek, 16 lipca 2009: Nocna potyczka
piątek, 17 lipca 2009: O języku w kontekście litewskim
sobota, 18 lipca 2009: 441
poniedziałek, 20 lipca 2009: 443
wtorek, 21 lipca 2009: Godot
środa, 22 lipca 2009: 22 lipca
niedziela, 26 lipca 2009: Towarzysz K.
wtorek, 28 lipca 2009: on będzie Miasto
wtorek, 4 sierpnia 2009: Zakapturzeni czarodzieje
piątek, 7 sierpnia 2009: Miasto-Wilno-Ryga
wtorek, 18 sierpnia 2009: Vilnius
sobota, 22 sierpnia 2009: Meitene no Latvijas
wtorek, 1 września 2009: II Apokalipsa
piątek, 18 września 2009: Uśmiech
czwartek, 1 października 2009: 516
środa, 21 października 2009: Masakra
piątek, 30 października 2009: Urodziny y Litwiny
wtorek, 24 listopada 2009: P.V.
czwartek, 10 grudnia 2009: Kurica nie ptica, Litwa nie zagranica.
czwartek, 24 grudnia 2009: Pax
sobota, 16 stycznia 2010: 623







czwartek, 9 lipca 2009: 432

432 dzień obrony. Wciąż brakuje ludzi. W razie zmasowanego ataku nie utrzymamy Miasta (wróg chyba jeszcze o tym nie wie). Ustawiamy na murach kukły. Czekamy na posiłki.

Lipiec wprowadził trochę rozprężenia w szeregach. Ludzie łapią chciwie promienie słońca. Jak gdyby zapomnieli, że za murami stoi wróg. Póki co pomaga nam natura. Ostatnie nawałnice zmiotły obóz nieprzyjaciela, który ukrył się w lesie. Nie widać go, ale czuć i słychać. Chyba czekają na tarany lub/i trebuszety.






piątek, 10 lipca 2009: North country fair

433 dzień obrony. Stoję na murach Miasta, spoglądam na Północ i próbuję sobie przypomnieć ten dzień sprzed 3 lat...

10 lipca Anno Domini 2006. Rano była mgła. Niebo pochmurne. Strażnicy na lotnisku w Katowicach nie zainteresowali się Romskim Królem, którego przemycałem w walizce. Przepuścili bez problemu. Podróż minęła szybko. Most powietrzny był wyjątkowo sprawny. W Rydze przywitało mnie słońce. Rozpoczynało się roczne zesłanie. Czułem się niczym Dmowski. Tyle, że w moim przypadku był to wyjazd dobrowolny.

Czułem podniecenie. Trudne do opisania. Bo oto w ciągu 2 godzin znalazłem się w miejscu tak obcym i tak swojskim zarazem. Nic nie rozumiałem, nie znałem ani jednej ulicy czułem jednak, że kiedyś jakiś mój bliższy lub dalszy przodek stąpał po tej ziemi i wyznaczał sobie kolejne cele ekspansji na północ. Za Dźwinę.

Z Rygi udałem się do miejsca określanego mianem "The Middle of Nowhere". Sece. Miejscowość, której nazwa przez moją mamę z uporem była wymawiana jako "sake". Lasy, pola, ruiny, Dźwina. A za Dźwiną dziewczyna... Ale to znacznie później.

Stoję więc na murach Miasta i wspominam. Przywołuję sytuacje, które ciężko zapomnieć. Widzę widok ze szczytu młyna. Odległy las, pola, na których pasą się krowy. Przy nodze gitara. Właśnie powstała piosenka. Ciężko zapomnieć takie chwile. Tak jak ciężko zapomnieć odgłos mojej gospodyni, która budziła się jeszcze gdy panował zmrok. Rozpalała ogień w piecu kaflowym, nastawiała wodę, siadała na krześle i spoglądała przez okno. Otwieram drzwi. I słyszę: "labrit". To "labrit" potrafiło przepędzić największą śnieżycę lub największy mróz (choć szronowe malowidła na oknach pozostawały). Przed oczyma mam też uśmiech secejskich dzieci, zwłaszcza braci, z którymi dane mi było mieszkać podczas zesłania. W obliczu zbliżającego się popolupo zawsze powtarzam sobie ich komentarze dotyczące rzeczy oczywistych...

Czasem nad Miastem szaleje burza a mrok walczy z zapaloną świecą, wtedy uciekam tam - na Północ. I przeżywam wszystko od początku. Zdumienie z widoku zielonego lasu w środku zimy. Podziw dla pieśni, które żyją w Łotyszach. Radość z wiosennych spacerów z A. I śpiewam sobie wśród grzmotów:

Well, if you're travelin' in the north country fair,
Where the winds hit heavy on the borderline,
Remember me to one who lives there.
She once was a true love of mine.







poniedziałek, 13 lipca 2009: Świerad

436 dzień obrony. Mieszkańcy Miasta wspominają dziś Andrzeja Świerada. Wszyscy pełni podziwu i wyzbyci jakiejkolwiek chęci do naśladowania. "Nie ta epoka" - mówią. Zdecydowanie preferują tańczącego i ucztującego Dawida (a kupcy korzenni zacierają ręce). Świerad dla nich to "hardkor". Pustelnicy nie są dziś popularni - taka prawda... Do czasu. Wszakże Post jest kuzynem Oblężenia i prędzej czy później wpadnie w odwiedziny. Czyż nie?






wtorek, 14 lipca 2009: Klasztor

437 dzień obrony. Jest w Mieście klasztor oo. Bernardynów, do którego nie wiedzieć czemu nigdy nie zaglądałem. Jakoś nie był po drodze. Dopiero niedawno śledząc dzieje oblężenia natknąłem się na wzmiankę o nim. Zarówno w 1846 jak i 1863 szukali w nim schronienia Ci, dla których imię Polska znaczyło wiele, częstokroć więcej niż życie.

Mimo iż nie znałem tego miejsca, to zawsze tkwiło we mnie przekonanie, że będzie ono idealne dla odprawienia Tridentiny. Gdy więc Biskup Miasta łaskaw był oddać łacinnikom jedną mszę w miesiącu to w tym samym momencie zobaczyłem ją oczyma swej duszy właśnie w tym klasztorze (nie wnikając w szczegóły dotyczące jego wyglądu). Niestety Biskup zdaje się spojrzał w inną stronę...

Moje przekonanie jednak okazało się słuszne (tylko nadzieja zawiodła). W niedzielę odwiedziłem Bernardynów. Przeczucia stały się empirią. Grube mury nie przepuściły demonów modernizmu. Zachowano przedsoborowy ołtarz. Balaski stoją jak stały... i nadal pełnią swoją funkcję. Gdy zatem będziesz w Mieście odwiedź koniecznie Klasztor oo. Bernardynów, uklęknij przed krucyfiksem z napisem "CONSUMATUM EST" i pomódl się za obrońców Królestwa Bez Kresu.

A gdybyś przypadkiem był na dalekiej Północy... "where the winds hit heavy on the borderline", udaj się na ulicę klasztorną (Klostera iela) w Rydze, odwiedź Świętą Marię Magdalenę i pozdrów ją ode mnie...

A na koniec cytat z klasyki:
Mospanie, rzekł Bernardyn, babska rzecz narzekać,
A żydowska rzecz ręce założywszy czekać (...)







środa, 15 lipca 2009: Lioj lylia...

438 dzień obrony. Od kilku dni cierpię na bezsenność. Sam nie wiem czy to wina upałów czy trosk, z którymi przyszło mi się borykać. Tymczasem stoję na murach Miasta i nucę litewską pieśń. Lioj lylia, ka gervela... Lioj lylia, ka gervela... Goniec przyniósł dziś wieści z Północy. Litewska szlachta wypowiedziała wojnę pewnemu wrogiemu plemieniu, którego wojska zwykły pod tęczową flagą stawać do boju. Ciekaw jestem jak się zakończy ta wojna, plemię to bowiem jest pod protekcją Cesarza i licznych cesarskich komisarzy, grafów niemieckich, lordów angielskich, hrabiów francuskich...






czwartek, 16 lipca 2009: Nocna potyczka

439 dzień obrony. Kolejna bezsenna noc za mną. Najpierw nie dawały spać komary, potem zaczęła brzęczeć mucha. Ich pogrom był nieunikniony. Po godzinie polowania wszystkie komary padły a mucha ucichła na wieki. Pozostał jeszcze jeden wróg - znacznie poważniejszy i cięższy do pokonania. Upał. Na szczęście około godziny 2 nadeszła burza i wśród kojących grzmotów i błysków spokojnie zasnąłem.






piątek, 17 lipca 2009: O języku w kontekście litewskim

440 dzień obrony. W czasach swej dawnej młodości - daleko przed oblężeniem, nie przywiązywałem wagi do języków obcych. Nawet angielskiego używałem niechętnie. Jadąc do Wilna mówiłem po polsku i dogadywałem się. Tylko w Kownie nie mogłem wyjść ze zdumienia dlaczego nikt mnie nie rozumie. Pytam dziewczynę (po ludzku): "przepraszam, która godzina" a ona ucieka! Co za barbaria!

Jakiś czas później postanowiłem szpiegować Czechów. Codziennie więc prowadziłem nasłuch czeskiej TV i przegląd meldunków z czeskich serwisów informacyjnych. Oczywiście nie wszystko rozumiałem toteż zacząłem uczyć się czeskiego. A im bardziej znałem ten język tym więcej rozumiałem Czechów jako naród. Coby nie mówić - język to w pewnym sensie odbicie narodowego ducha.

Jadąc na Północ zrozumiałem, że znajomość języka nie tylko pomaga w komunikacji, ale jest również przejawem szacunku. Spotkałem tam obcokrajowców, którzy doradzali mi: "rzuć łotewski, zostań ninja... i ucz się rosyjskiego (tu i tak każdy zna ten język)". Ich logika była następująca: rosyjski - 300 milionów speakerów, łotewski - 2,2 miliony. 136 do 1 dla rosyjskiego. Wielki Zielony Brat i sucha kalkulacja wygrywają...

Ale ci wykalkulowani rusofile zapomnieli o jednej rzeczy. Mówiąc do Łotysza w jego ojczystym języku pokazujemy tym samym, że szanujemy jego "taute" (lud), że jesteśmy przyjaciółmi. To samo tyczy się każdego innego narodu - zwłaszcza małego.

Aspekt ten jest jeszcze ważniejszy w przypadku Litwy. Otóż Litwini są niezwykle wrażliwi na punkcie swej mowy. Język to dla nich rzecz święta. I bynajmniej nie ma w tym stwierdzeniu cienia przesady. Na Litwie nie znajdziesz hotelu... tylko "vieszbutis" (publiczne mieszkanie). Używany w przeszłości pager Litwini określali jako "praneszimu gaviklis" (otrzymywacz wiadomości). W McDonaldzie nie kupisz cheesburgera – tylko „surainis” (serownik), hamburgera – tylko „mesainis” (mięsownik), ani hot doga – tylko „deszrainis” (kiełbaśnik). Obce wpływy są z uporem maniaka tępione. Cóż więc pomyślała ów urodziwa kownianka gdy podszedłem do niej i zapytałem "przepraszam, która godzina"...? Zapewne: "mano Dieve! Jeszcze jeden polski pan, to już jest nie do zniesienia!" Nic dziwnego więc, że uciekła.

Dziś wiem, że do Litwinów należy mówić po litewsku (przynajmniej należy się starać). Po pierwsze nie pomyślą o nas "o, polska szlachta przyjechała po swoje", a po drugie docenią nasz trud. I może kiedyś, po latach uwierzą, że słuchamy co do nas mówią. A wtedy już tylko krok do odrodzenia się Rzeczpospolitej sprzed 440 lat.






sobota, 18 lipca 2009: 441

Sobota. 441 dzień obrony.

Popełnił samobójstwo N.N. niezłomny obrońca.






poniedziałek, 20 lipca 2009: 443

443 dzień obrony. Piąta kolumna nie daje nam spokoju. Dziś rano piekarz wykrył najemników wroga siejących terror w Mieście. Stracono ich bez sądu. Dla dywersantów, komarów, much i moli od dawna nie mamy litości. Ponoć dzisiejsi straceńcy to: Popolupo, Zwątpienie i Beznadzieja... Tak przynajmniej mówią ludzie.






wtorek, 21 lipca 2009: Godot

444 dzień obrony. Najgorsze jest czekanie. Ów niepewność, którą niesie ze sobą cisza. Zaatakują czy nie? Ileż bym dał aby w końcu ruszyli! Nawet jeśli mieliby zwyciężyć. Nawet jeśli mieliby zdobyć Miasto. Czekanie zabija bardziej niż wróg. Niszczy naszego ducha.






środa, 22 lipca 2009: 22 lipca

445 dzień obrony. Przypowieść na 22 lipca: Będąc kiedyś z misją na ziemiach graniczących z Cesarstwem spotkałem pewnego kulawego starca. Stał na przejściu dla pieszych i marudził: "Ale się pchają. Jo byda tu stoł a wy bydziecie dupska wozić za moje podatki... żydowskie". Niestety nie przyszło mi wtedy do głowy, aby zapytać czy to podatki są żydowskie czy dupska.






niedziela, 26 lipca 2009: Towarzysz K.

449 dzień obrony. Wydano dziś wyrok śmierci (zaocznie) na jednego z członków Partii Czerwonych. Niestety jest nieuchwytny. Cóż, ma wielu popleczników wśród mieszkańców Miasta, którzy go ukrywają. Potrafi się kamuflować, do perfekcji opanował sztukę wtapiania się w tłum.

Wołają na niego różnie: Towarzysz Kłamstwo, Komsomolskaja Prawda, Ściema... Napsuł nam hektolitry krwi i zaprawdę nie ma bardziej znienawidzonego przez nas wroga.

Czasem pojawia się w postaci zamordowanych jeńców, którzy ponoć uciekli do Mandżurii, czasem jako młoda, piękna dziewczyna, która wchodzi do Twego łóżka by zaraz potem zadenuncjować Cię na posterunku policji politycznej. Ma kilka ulubionych zwrotów, których używa przy każdej sposobności: "Miło cię widzieć", "Pięknie dziś wyglądasz", "U mnie wszystko w porządku", "To niemożliwe", "Tego się nie da zrobić", "Odezwiemy się do pani". Czasem wykorzystuje bardziej złożone konstrukcje: "Przykro mi, ale nie dam rady wpaść - mam pracę, naukę, ciocia przyjeżdża, tata chory..." albo "nam zależy tylko na powiększeniu stopy życiowej obywateli". Innym razem wspiera go kolega z lat szkolnych - Święte Oburzenie: "jak mogłeś w ogóle coś takiego pomyśleć?", "to niedorzeczne!", "phi!"... Cóż, Towarzysz Kłamstwo jest cwany niczym komar. Czasem ciężko go dostrzec, ale za to czuć (i słychać), że czai się gdzieś w pobliżu.






wtorek, 28 lipca 2009: on będzie Miasto

451 dzień obrony. Pułkownika doceniłem niedługo przed rozpoczęciem oblężenia. Już nie żył. Nigdy wcześniej nie zadałem sobie trudu aby dowiedzieć się kim był. Poeta i tyle - tak myślałem. Dopiero potem poznałem prawdę. Zupełnie przez przypadek natrafiłem na informację, że ZH to ów legendarny założyciel Samodzielnej Królewskiej Brygady Huzarów Śmierci. Pierwszy dowódca Brygady. Przeczytałem jego testament. Jego słowa stały się dla mnie niczym modlitwa.

ocalałeś nie po to aby żyć masz mało czasu trzeba dać świadectwo

Dziś wieczorem pójdę dać świadectwo. Usiądę na ławce aby porozmawiać z mosiężnym Pułkownikiem. Czy będę sam?

i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden
on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania
on będzie Miasto







wtorek, 4 sierpnia 2009: Zakapturzeni czarodzieje

458 dzień obrony. Swego czasu, gdy jeszcze zamieszkiwałem tereny przy granicy z Cesarstwem, usłyszałem pewną historię. Otóż jeden z moich znajomych, należący do Gildii Metalowców poszedł po pracy do karczmy kontrolowanej przez Klan HHS (Hip Hop Squad). Zamówił piwo i usiadł przy stole. Wyglądał przy tym nieco dziwnie (jak na to miejsce) - długie włosy, garnitur... Wyróżniał się zdecydowanie. Nie wypił połowy złotego napoju, gdy zjawili się przed nim zakapturzeni czarodzieje.
- Czego tu szukosz? - pytają.
- Piwo piję - odpowiedział mój znajomy.
- A coś siy tak łoblekł w ancug? - ciągną dalej.
- Po pracy jestem.
- A kaj robisz?
- W prokuraturze, a co?
- Eeeeee... tak yno pytomy - rzekli zakapturzeni czarodzieje po czym zniknęli. Słowo "prokuratura" okazało się być zaklęciem mocniejszym niż walka klasowa...






piątek, 7 sierpnia 2009: Miasto-Wilno-Ryga

461 dzień obrony. Pod osłoną nocy wydostaniemy się z Miasta. Potem na Kraków, Warszawę, Trakiszki, Wilno, Rygę, Sece... W Wilnie mamy spotkanie z litewskim łącznikiem, w Rydze z nowo wybranymi delegatami łotewskich Polaków. W Sece dla zmylenia wroga nie będziemy robić nic.

To będzie kolejny powrót na Północ. Wrócą wspomnienia. Stary młyn przypomni chwile, których był świadkiem. Babcia przygotuje piragi i kwas. Aline ikke astan uvar lande uśmiechnie się, złapię jej uśmiech i schowam do kieszeni... wystarczy na kolejne pół roku.






wtorek, 18 sierpnia 2009: Vilnius

472 dzień obrony. Wczoraj nad ranem wróciłem z Północy. Jak zwykle przywiozłem kilka bochenków litewskiego i łotewskiego chleba oraz worek dobrych wspomnień. Ryga nie zaskoczyła mnie specjalnie, Sece tym bardziej. Zmian niewiele. Starzy towarzysze broni nadal trwają na posterunku. Wszyscy mówią o kryzysie i nadchodzącej zimie.

Pełne niespodzianek było za to Wilno. Zaczęło się od spotkania. Stojąc pod jednym z budynków w którym mieszkał znany litewski poeta Mickievićius usłyszałem jakby pieśń. Dobiegała z daleka i nikt prócz mnie jej nie słyszał. Nie czekając poszedłem w kierunku, z którego dobiegała. Chwilę później zauważyłem 2 dziewczyny. Pięknie śpiewały. Gdy skończyły rzuciłem bez namysłu "Zallis Warris". Złapały w lot. I wiatr poniósł starą pruską pieśń ulicami Wilna...

Inną niespodzianką był dworzec kolejowy w Wilnie, na ktorym przyszło nam spędzić noc. Ciepły, czysty, z darmowymi toaletami i działającymi gniazdami elektryczności. Nic dziwnego, że w 1919 roku został zajęty jako jeden z pierwszych punktów w mieście...






sobota, 22 sierpnia 2009: Meitene no Latvijas

476 dzień obrony. Mam przed sobą starą fotografię. Kim jest ów piękne łotewskie dziewczę ubrane na ludowo, z długimi warkoczami, melancholią w oczach i ustami jak marzenie? - to pytanie nie daje mi spokoju. Na odwrocie data: "1931.g. 10.novembri". Musiała więc narodzić się jeszcze w czasach Pierwszej Apokalipsy i jeśli przeżyła czasy Drugiej to zapewne jest w wieku, w którym śpiewanie "100 lat" uchodzi za nietakt.






wtorek, 1 września 2009: II Apokalipsa

486 dzień obrony. 70 lat temu rozpoczęła się Druga Apokalipsa. Starsi wspominają, młodzi słuchają. Wielki Zielony Brat próbuje nam wmówić, że sami jesteśmy sobie winni.

A Miasto wciąż się broni.






piątek, 18 września 2009: Uśmiech

503 dzień obrony. To było przedwczoraj. Pociąg się wlókł. Jak zawsze na Kresach Zachodnich, gdzie pod torami ciągną się liczne korytarze i maszyniści żyją w ciągłym strachu (czy aby do nich kiedyś nie wpadną). Przy oknie po przeciwnej stronie siedziała dziewczyna. Czasem spoglądałem w jej stronę. Tak jakby w jej miejscu siedział obraz Malczewskiego, Axentowicza lub Brandta... Urodziwe zjawiska przyciągają oko. A ona czasem odwracała twarz od szyby i uśmiechała się. Ja zaś momentalnie zwracałem swój wzrok w stronę Kodeksu Napoleona. Intrygował mnie jej uśmiech. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. Uznałem to jednak za przypadek. No bo niby dlaczego się uśmiecha? Gdy wysiadła spojrzała w stronę okna i znów się uśmiechnęła. Pociąg odjechał, ale pozostało pytanie: "czyżby jakimś cudem odkryła we mnie kuriera podziemnego rządu Wielkiej Rzeczpospolitej?"

Kolejne pytanie bez odpowiedzi...






czwartek, 1 października 2009: 516

516 dzień obrony. Ostatnio zanotowano poprawę nastrojów w Mieście. W następstwie zrzutów zapełniły się magazyny. Co pewien czas robimy wypady na obóz wroga. Mimo to nadal utrzymują przewagę (przynajmniej liczebną). Walka wciąż trwa!






środa, 21 października 2009: Masakra

536 dzień obrony. Jadąc wczoraj autobusem usłyszałem słowo masakra. Wypowiedziała je dziewczyna stojąca tuż obok, młoda, z plecakiem na ramieniu. Rozmawiała z koleżanką. Wytężyłem słuch oczekując mrożących krew w żyłach informacji. Przed oczami stanęły mi pogromy, mordy, cały poczet zbrodniarzy wojennych z Niemiec, Rosji, Bośni, Serbii, Izraela, Ruandy... Ale nie o tym mówiła. Nie miała również na myśli żadnej tragedii rodzinnej ani teksańskiej imprezy w szkole (za pomocą piły mechanicznej lub shotguna). Nic z tych rzeczy! Masakrą okazała się być kartkówka w szkole (nie pamiętam z jakiego przedmiotu). W zasadzie nic dziwnego. Deprecjacja słów postępuje. Sam się na niej przyłapuję. Pytanie jednak brzmi: jak nazwiemy prawdziwą masakrę kiedy już się wydarzy? I czy za kilka lat nie skojarzy się nam ona w pierwszej chwili z kartkówką, egzaminem lub zamieszaniem przed urodzinową imprezą?






piątek, 30 października 2009: Urodziny y Litwiny

545 dzień obrony. Minęła kolejna rocznica urodzin naszego Dowódcy. Śmieszni karbonariusze zebrali się wczoraj w moim mieszkaniu, aby wysłuchać jego słów zachowanych w trąbie, o której kiedyś mówił Marszałek. Potem bezpiecznie się rozeszli. Pojedynczo. Trzeba być ostrożnym...

Wczoraj moją uwagę przykuł jeden z nagłówków miejskiego codziennika: "Zgrzyt na Litwie - "Piłsudski = Hitler". Oooo! podłe Litwiny! Cóż też wymyśliły!?

Czytam...

Z okazji 70. rocznicy odzyskania Wilna przez Litwę przy stołecznym pomniku króla Mendoga zasadzono trzy dęby na cześć państwa, wojska i Wilna. Dąb na cześć państwa posadziła przewodnicząca Sejmu Irena Diegutiene, na część wojska - szef wojska litewskiego, generał major Arvydas Pocius, na cześć Wilna - wicemer Gintautas Babraviczius.

Myślę sobie: miła akcja. Ale gdzie zgrzyt? Czytam dalej...

10 października 1939 roku Litwa i Związek Radziecki podpisali umowę o wzajemnej pomocy. 28 października 1939 roku wojska litewskie wkroczyły do Wilna. Zgodnie z zawartą z ZSRR umową, Litwie przypadło Wilno i Wileńszczyzna, należące w okresie międzywojennym do Polski; w zamian na terytorium Litwy zostały rozlokowane radzieckie bazy wojskowe.

Nadal nic o zgrzycie...

W środę wieczorem młodzież z radykalnego Litewskiego Związku Młodzieży Narodowej uczciła odzyskanie Wilna przemarszem ulicami miasta.

W pochodzie uczestniczyło około 200 osób, które skandowały: "Wilno naszym było i będzie". Przemarsz zakończył się wiecem na placu Katedralnym, przy pomniku Wielkiego Księcia Litewskiego Giedymina.


Czyżby chodziło o to? Ale gdzie tu zgrzyt?! Litewscy narodowcy uważają Wilno za swoje... Coś podobnego! Niech uważają. Nasi też je uważają za swoje. Nihil novi. Narodowcy tak już mają.

W niedzielę, na ścianie ogrodzenia cmentarza na Rossie, przy której znajduje się grób z sercem marszałka Józefa Piłsudskiego pojawił się napis: "Piłsudski = Hitler".

Napis został szybko usunięty.


I oto w końcu oczekiwany SKANDAL! Jacyś wandale namalowali hasło na murze... (które usunięto - pewno aby zatuszować "zgrzyt"). Och... Coraz bardziej zaczynam wierzyć w teorie spiskowe. W tym wypadku w spisek Moskali przeciw siłom Królestwa Bez Kresu. No bo niby po co komu taka informacja?! Gdyby to zrobił premier Litwy - to rozumiem, ale gdy robią to anonimowi sprawcy to gdzie tu zgrzyt?!? Takich zgrzytów na pęczki. Na murach Miasta codziennie agenci Werwolfu malują swastyki, których nikt nie usuwa. I nikt o tym nie pisze...






wtorek, 24 listopada 2009: P.V.

570 dzień obrony. Stoję na murach miasta, wdycham jesień i myślę o pewnym człowieku, który nosił głowę nad trzema gwiazdkami... Ptak bez korony fiknął orła (Sztab Generalny też), gdy wyszła na jaw jego zdrada. Generałowie Apaczów i w ogóle wszyscy czerwonoskórzy okrzyknęli go zdrajcą gorszym niż żuk kolorado. Prości osadnicy nie mieli zdania (bo nawet nie wiedzieli kim jest). Piąta kolumna szeryfa uznała go za bohatera.

A ja przez długi czas nie miałem zdania. Dopiero po czasie zrozumiałem, te 10 lat strachu i nietknięte srebrniki. Tak postępują tylko ludzie o sterylnych charakterach. Czyści jak oddział chorób zakaźnych.






czwartek, 10 grudnia 2009: Kurica nie ptica, Litwa nie zagranica.

586 dzień obrony. Spoglądam na mapę. Starą mapę. Nie ma na niej nowego księstwa, które straszy od jakiegoś czasu. Ów kiepskiego żartu wielkich władców. Obywatele Miasta byli przeciwni oderwaniu tej ziemi od Królestwa Serbii, z którym żyjemy w przyjaźni. Ale cóż. Niemoc. Ich i nasza.

Przyjmijmy jednak, że jakimś cudownym sposobem Król Serbii znów przejąłby kontrolę nad zbuntowanym Księstwem Kosowa. Od razu też wydałby dziesiątki dekretów wymierzonych przeciw większości. Wszystko w celu przywrócenia pierwotnego charakteru kolebki Królestwa. Czy wywołało by to oburzenie obywateli Miasta? Wątpię. Raczej spodziewałbym się śpiewów i okrzyków triumfu nad pobitymi Albanami...

Są w Mieście ludzie, którzy tęsknią do dalekiego kraju. "Utraciliśmy go bezpowrotnie..." - mówią.

Kraj ten to Litwa, dawne Wielkie Księstwo Litewskie, którego kolebką jest Wilno. Państwo Litwinów. Mendoga, Giedymina, Kiejstuta... Potem scalonego z Koroną, ale wiąż podkreślającego swą odrębność. Jego obywatele niczym Irlandczycy z wiekami zapomnieli swój język, przyjęli wyższą kulturę (przynajmniej tak twierdzą nasi). Potem był upadek państwa dwóch narodów. Długi czas niewoli. Wielka wojna i odrodzenie. Litwini odzyskali swoje państwo. Ale nie kraj. Wilna nie odzyskali. Swojej kolebki. Stolicy Giedymina... Dlaczego? Bowiem mieszkańcy Ziemi Wileńskiej wcale nie chcieli żyć w państwie Litwinów (przynajmniej zdecydowana większość). Litwini czuli się oszukani, zdradzeni. I czekali cierpliwie... A gdy się spełniły proroctwa nacjonalistów wówczas wzięły górę ich metody. I zaczęła się litwinizacja. Proces podobny do tego, jaki mógłby zarządzić Serbski Król...

Mieszkańcy Miasta rozumieją Serbów. Dlaczego więc nie potrafią zrozumieć Litwinów? (i bynajmniej zrozumienie nie jest równoznaczne z akceptacją)

Mówią: "Litwo Ojczyzno moja" a myślą: "Kurica nie ptica, Litwa nie zagranica". I czekają na wodza, który poprowadzi ich na Kowno.

Zdarza się, że wieczorami staję na murach miasta i śpiewam stare litewskie pieśni. Z serca wylewa się tęsknota za dalekim północnym krajem. Nie jest to kraj ani polski, ani litewski - kraj ograniczony wąskimi ramami nacjonalizmów. Małe Księstwo Litewskie mnie zupełnie nie wzrusza. Dech zapierają tylko rzeczy wielkie, złożone, wymykające się ramom. Ogromne, lesiste przestrzenie zamieszkałe przez ludzi mówiących po polsku, litewsku, (biało)rusku, jidisz... I nikomu nawet do głowy nie przychodzi, aby zmieniać imiona sąsiadom lub dodawać im końcówki do nazwisk. Tęsknię za Wielkim Księstwem Litewskim. Za Litwą ojczyzną NASZĄ - niepodzielną, wieloetniczną, jedną.






czwartek, 24 grudnia 2009: Pax

600 dzień obrony. Mówią, że wieczorem 24 grudnia 1914 roku nad okopami we Flandrii uniosła się pieśń. Stille nacht, heilige nacht... Potem jakiś niemiecki oficer wyszedł z okopu niosąc choinkę. Nikt nie strzelał. Siedzący po drugiej stronie barykady Szkoci też zaczęli śpiewać. Wojny jakby nie było ...et in terra pax hominibus bonae voluntatis.






sobota, 16 stycznia 2010: 623

623 dzień obrony. Walka trwa. Nie mamy chwili wytchnienia. Ciągle na posterunku. Powoli ubywa sił. C'est la vie. Życie w ciągłym biegu bywa męczące. Życie w bezczynności nuży zawsze.